Jak do Stanów to na ROADTRIP - czyli dwutygodniowa wycieczka po zachodnim wybrzeżu

Zachodnie Wybrzeże USA to nie tylko świetne miejsce na odpoczynek, ale również rarytas dla podróżników, fotografów i oka. Jednak żeby móc nacieszyć się niesamowitą przygodą (na myśl której aż ciarki przechodzą po plecach), trzeba uzbroić się w anielską cierpliwość. Dlaczego?

USA nie bez powodu jest 4 największym Państwem na świecie. Każdy podróżnik chcący zobaczyć chociaż skrawek zachodniego wybrzeża musi poświęcić tytułowe dwa tygodnie w ... aucie.
Ale od początku.

Wylot - Warszawa - Barcelona - Oakland
Czas: 2 tygodnie
Cel: Zobaczyć tak dużo jak to tylko możliwe
Ilość uczestników: 9 osób  ( to się nazywa dream team)
Środek transportu: 11 osobowy van 

 Plan brzmi banalnie. Kwestia przydzielenia obowiązków dla każdego uczestnika podróży! PESTKA?!
Nic bardziej mylnego.
Jak się w praktyce okazało, każdy widział Stany na swój sposób. A jak sama nazwa i topologia wskazuje, nie jest to polskie morze, gdzie jedynymi atrakcjami są: angielska pogoda i niemieckie ceny (nie ubliżając Bałtykowi).


DZIEŃ PIERWSZY - Gdzie by tu coś zjeść

Pierwszy dzień wycieczek ma to do siebie że nie jest zbyt atrakcyjny. Nie ma co się dziwić, po tak długiej podróży jedyne o czym człowiek marzy to prysznic i dobra knajpa z lokalnym jedzeniem. W naszym przypadku było podobnie. Przylot na lotnisko w Oakland i na start kilku godzinna odprawa wizowa. Następny krok: wypożyczenie samochodu, bo jakoś trzeba się dostać do miejsca docelowego. Jak się okazuje, wycieczki z moim tatą są bardzo nieprzewidywalne. 
Wyobraźcie sobie sytuację: lecicie do USA żeby spełnić marzenie i przejechać się sławną ROAD 66 na motorze. Ba, nie byle jakim! Kilka miesięcy wcześniej przed zaplanowanym urlopem, rezerwujecie wymarzony model Harley'a Davidson'a i oczywiście samochód żeby mieć gdzie pomieścić całą rodzinę (chociaż to Was zbytnio nie interesuje, bo przecież WYMARZONY MOTOR czeka na Was na miejscu). Dobieracie idealną Playlistę, żeby poczuć się jak wolny wilk. 
Gdy już pokonaliście tyle tysięcy km by w końcu dumnie wkroczyć do salonu, skąd odbierzecie swoje marzenia okazuje się, że najważniejszy dokument pozostał w Polsce. 
I w ten oto sposób, bez prawa jazdy mój tato pożegnał się ze swoimi marzeniami. (Co daje dość otwartą drogę, do wykupienia mu kolejnego lotu do USA jako prezent urodzinowy).

  Rozgoryczony tato i zadowolona reszta rodziny udaliśmy się na poszukiwania najlepszego baru z Burgerami w mieście. Bułka z masłem, a raczej wołowiną. Pierwszy burger w USA to był absolutny strzał w 10!

Oczywiście nie mogło zabraknąć Jet lag'u! Witamy na pokładzie 

Najlepszy burger w mieście

Niestety nie nasz środek transportu


DZIEŃ DRUGI - A hoy przygodo!

 Dreszczyk emocji, niepohamowany uśmiech i chęć spędzenia najbliższych godzin w aucie, bo jak się okazało dla wszystkich, to jedyny środek transportu który dowiezie nas do...  HOLLYWOOD.
Podróż nie była najdłuższa. Wszyscy śpiewali, rozmawiali i zachwycali się niesamowitymi widokami krzaków i dużych aut. Okej, te widoki może nie były zachwycające ale hej, jesteśmy w stanach! 
Hasło przewodnie: Wszystko tu jest większe, lepsze, fajniejsze! I właśnie z taką myślą zmierzaliśmy do stolicy Oscarów

Schody zaczęły się już od początku, od kiedy nie mogliśmy zlokalizować mieszkania. Po godzinnych poszukiwaniach i (w końcu) szybkim rozgoszczeniu się na miejscu pora zobaczyć, co kryje to niesamowite miasto. 
Rozczarowanie - już drugie w ciągu dwóch dni, czar prysł. Z instagramowych zdjęć wynikało coś innego. Wszystkie obiekty MUST SEE okazały się BETTER NOT. Dolby Theatre to niezbyt duża galeria handlowa, a samo centrum Hollywood nie chwyciło za serce. Jeśli chodzi jednak o wszelkie przysmaki amerykańskiej kuchni, to chyba lepiej trafić nie mogliśmy. Nasze kubki smakowe zdobyła knajpa na Spaulding Square, której nazwy o zgrozo nie pamiętam. Do każdej porcji, jeszcze cieplutkich Nachos'ów dodawano Corone. Byliśmy w niebie!

Gorycz rozpaczy zdecydowanie osłodził wypad do Universal Studio's. Fakt, szerokim łukiem omijaliśmy nudniejsze wykłady jak powstają filmy - w końcu nie jesteśmy na studiach. Jednak wszystkie atrakcje, w szczególności te wodne, były nasze! Najgorszym momentem jest wjazd małego wagonika to dużego basenu, w szczególności, gdy się tego nie spodziewasz... a Ty jak na złość masz na sobie makijaż. Wtedy sama możesz robić za atrakcję studia. 


Nie mogło nas również zabraknąć na Rodeo Drive, gdzie pod sklepem YSL zjedliśmy wyśmienity humus z falafelem oraz kwiatowe lody. Ostatniego wieczoru udaliśmy się na wzgórze, gdzie znajduje się Obserwatorium Griffith (z którego rozciąga się panorama na całe LA). Widok z niego możecie sami ocenić.

Obserwatorium Griffith

Hollywood

Rodeo Drive

zakątki LA

Venice beach

Universal Studio




KOLEJNE DNI - samochodowych podróży ciąg dalszy

 Jeszcze pełni energii i chęci spędzania godzin w aucie udaliśmy się z LA do Parku Narodowego Joshua Tree. 
Do zwiedzania Parków Narodowych podchodzi się raczej z dużą dozą niepewności. Nigdy nie wiesz czy zwiedzanie skończy się totalną klapą czy może jednak będzie to ciekawe przeżycie. Nie ważne jednak czy jesteś Amerykaninem i co weekend słyszysz: "Hej dzieciaki jedziemy dziś oglądać sekwoje", czy też Polakiem słyszącym "Jedziemy dziś oglądać maczugę Herkulesa". Jeśli na co dzień otacza Cie ta sama przyroda to po prostu robi się nudne. 
Jednak nasz klimat sporo się różni od zachodnio amerykańskiego i naszą wesołą kompanię parki zachwyciły! 

 Na wieczór zajechaliśmy do niesamowitego Palm Springs,gdzie, w temperaturze 37 stopni o godz. 17:00 (cieplej niż w piekle),  bez zastanowienia ruszyliśmy w kierunku basenu. 
Z basenem też pojawia się problem. Mężczyźni chodzą tam raczej, żeby się podtapiać, natomiast kobiety dumnie prezentować, a przy okazji odpocząć w Jacuzzi. Połączenie jednego wyjścia na basen dwóch płci daje nam konflikt interesów. Tak też było w tym przypadku. Po niecałych 40 minutach wodnego relaksu wszyscy bez wyjątku byliśmy od stóp do głów mokrzy. 

Joshua Tree National Park

Palm Springs


KOLEJNYCH DNI CIĄG DALSZY - Vegas Baby!

Road 66, czyli pogrzeb marzeń mojego taty. Nasza wesoła kompania starała się zachować powagę w tak przykrej i trudnej sytuacji. Sprawy nie ułatwiali jednak motocykliści, krążący wokół znaku swoimi majestatycznymi motorami. Ze smutkiem w sercach odjechaliśmy w dalszą drogę, oczywiście uprzednio robiąc miliony zdjęć, bo przecież jesteśmy w kultowym miejscu!

Po kilku godzinach drogi, dodam tylko że mało kto był już tak rozmowny, dotarliśmy do VEGAS. Osobiście, miałam wrażenie, że Vegas będzie miastem gdzie nie opłaca się siedzieć więcej niż 2 dni. Jak się okazało, myliłam się i to solidnie. Mnóstwo neonów, znanych budynków, fontann i kasyn. No w końcu to nie byle jakie miasto. 
 Fun Fact: codziennie w Vegas ślub bierze 300 par, a kapliczki ślubne stoją przy każdej ulicy!

Droga 66

LV

LV

W momencie kiedy myślisz, że lepiej być nie może przychodzi...


KOLEJNYCH DNI CIĄG DALSZY  (prawie jak niekończąca się historia) - kolejne parki

Okey, to może brzmieć jak najbardziej lamerska wycieczka, ale niewielu śmiałków zdobyłoby się na spanie pod namiotami z kojotami - rym całkowicie przypadkowy. Jeśli chodzi o kojoty, to nie mam pojęcia czy w tej części parku Zion mogłyby się pojawić, jednak na wstępie dostaliśmy formularz, w którym była drobna klauzulka: "wyrażam zgodę na spanie w namiocie i mam świadomość że są tu skorpiony i inne groźne zwierzęta.
Jeśli kiedykolwiek mieliście okazje biwakować pod gołym niebem, to dobrze wiecie jak gwieździste potrafi być niebo. Z ręką na sercu przyznam, że w całym swoim życiu nie widziałam tylu gwiazd co tamtej nocy.

Kanion Zion

Kanion Zion

Kanion Zion

Inyorken


Kanion Colorado

Kanion Colorado - kolejny tick na bucket list. Do dziś ciężko mi stwierdzić, czy to przez natężenie kolorów czy inny czynnik, moją pierwszą myślą było: "w telewizji wydawał się większy". Z lekkim skrzywieniem stałam nad przepaścią i rozmyślałam gdzie jest haczyk. I wtedy podszedł do mnie mój brat mówiąc, że widzi muchę lecącą w kanionie. Jak się okazało to był helikopter. W kilka sekund szczęki opadły nam do samego dołu.

OSTATNIE DNI - If you are going to san Francisco, be prepare for wszystko

 Po długich parkowych voyagach (swoja drogą, myślałam ze sekwoje będą ciut wyższe) zahaczyliśmy do SF gdzie zostaliśmy (niestety) aż do końca pobytu.
Dlaczego niestety?

 Tak jak w LA nie aż tak widoczna była legalizacja marichuany, tak na SF odbiło się to bardzo. Serio, jeśli kiedykolwiek będziecie planować wyjazd na zachodnie wybrzeże, o San Francisco zahaczcie na jeden max dwa dni. 

Żeby jednak nie zmniejszyć miastu obrotów turystycznych i nie robić złej reklamy, dodam ze okolice Portu i mostu Golden Gate warte są uwagi! Dla tych miejsc warto wpaść do SF (i dla pysznych krewetek tez!). 

SF

I tak właśnie zrealizowaliśmy nas AMERICAN DREAM!

Ilość odwiedzonych stanów: 4
Ilość zwiedzonych miast i noclegów: 7 (w tym nocleg na pustyni)
Ilość odwiedzonych Parków Narodowych: 6
Ilość przejechanych km: niezliczenie wiele
8,5 uśmiechów  - bezcenne
0,5 smutku taty

Podsumowując:
Jeśli wybieracie się na zachód weźcie ze sobą:
 - super ekipę;
 - sprzęt do zdjęć;
 - dużo $;
-  słuchawki, żeby też mieć chwilę dla siebie.

Resztę dostaniecie w sklepie, bo przecież wszystko w stanach jest większe lepsze i fajniejsze :)

Powodzenia!

M. 


Ps. Wielkie podziękowania dla mojego taty, bez którego tej wycieczki mogłoby nie być, oraz całej ekipy!

Komentarze

  1. Zazdroszczę takiej podróży! Sama chciałabym kiedyś zwiedzić Stany <3

    https://xgabisxworlds.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Podróż do Stanów? Z pewnością to byłoby ciekawe doświadczenie. Podróże kształcą!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz